robot na Marsie, czyli jak znaleźć pomysł na siebie

jak po trzydziestce (oraz z dorastającą córką w domu i hipoteką na karku) wymyślić siebie od nowa

Po wielu godzinach rozmyślania o sensie życia i przemijania postanowiłem zbudować robota, który weźmie udział w misji na Marsa – w tym celu buduję nową firmę.

Mniej więcej w połowie wędrówki po tym łez padole (okolice 35. urodzin) zacząłem w końcu odcinać kupony od swojej dotychczasowej kariery zawodowej. Mówiąc po ludzku – hajs się zaczął zgadzać (jak na miasto, w którym mieszkam, i branżę, w której pracuję).

Zaczął mi jednak doskwierać brak czegoś, co psychologowie nazywają przepływem (lub flow, czyli stanem szczytowej efektywności), a zwykli ludzie po prostu zadowoleniem z pracy. Zadania, które 4 lata temu były intelektualnym wyzwaniem, stały się nużące. Zapytania wpływające na firmową skrzynkę nie wywołują już ekscytacji, tylko co najwyżej ziewanie i opadanie lewej powieki. Innymi słowy – taski przestały być czelendżem.

Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy w momencie pojawienia się symptomów wypalenia zawodowego, to pierdolnąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady. Z jednej strony, dwie pierwsze cyfry mojego numeru PESEL jednoznacznie mówią, że to prawdopodobnie ostatnia szansa na diametralną zmianę zawodowych priorytetów. Z drugiej – bardziej od własnego samozadowolenia cenię sobie pełną michę – więc nie chcę z dnia na dzień rzucić w kąt wszystkiego, co do tej pory osiągnąłem, i skoczyć na główkę do nieznanej wody.

Podszedłem więc do tematu projektowania swojej dalszej kariery zawodowej metodycznie. Można z przekąsem powiedzieć, że rychło w czas, ale podobno lepiej późno niż później. Przeczytałem ileś książek (1), posłuchałem ludzi mądrzejszych od siebie (2), spędziłem godziny na rozmyślaniu o sensie życia i przemijania, ale w końcu wymyśliłem. Zbuduję robota, który weźmie udział w misji na Marsa.

Żeby osiągnąć ten cel, postanowiłem zbudować od podstaw firmę zajmującą się robotyką i elektroniką. Czas pokaże, czy stanie się ona światowym liderem w branży, zostanie wykupiona przez większego gracza czy też może odegra rolę osobistej trampoliny do przemysłu wysokich technologii.

Inwentaryzacja życiowego dorobku

Pierwszym krokiem na drodze do przemodelowania swojej kariery było opracowanie kompletnego curriculum vitae i testu Gallupa, który potwierdził, że moimi największymi motywatorami są: uczenie się nowych rzeczy i ciągła ucieczka przed nudą.

Po stworzeniu tych dokumentów okazało się jednak, że nie odpowiadają one na pytanie: co dalej? Sięgnąłem więc głębiej i wypisałem sobie wszystkie ważniejsze dotychczasowe aktywności z podziałem na to:

Na tym etapie nie zajmowałem się w ogóle klasyfikacją – po prostu wypisałem wszystko, co mi przyszło do głowy. Siłą rzeczy niektóre doświadczenia mogły pojawiać się w więcej niż jednej podgrupie.

Co lubię robić

Co umiem robić

Za co inni są skłonni mi zapłacić

Zasada jeża

Kolejny krok jest chyba jednym z najtrudniejszych w całym procesie, ponieważ polega na eliminowaniu (lub marginalizowaniu) „zbędnych” aktywności z codziennego harmonogramu.

Niestety, doba wciąż ma tylko 24 godziny. Nawet zakładając optymistycznie, że nasze hobby stanie się źródłem utrzymania (lub na odwrót), to i tak nie uda nam się realnie wygospodarować więcej niż 10-12 godzin dziennie na aktywność zawodową. Przy takim wymiarze czasu (i trzydziestce plus na karku) trudno oczekiwać, że człowiek stanie się najlepszym na świecie stolarzem i programistą jednocześnie. Przy odrobinie szczęścia i samozaparcia może stać się jednym lub drugim.

Nazwa tego ćwiczenia pochodzi od fragmentu greckiego wiersza (Lis wie wiele rzeczy, a jeż jedną, ale wielką), który stał się kanwą eseju Isaiaha Berlina pt. „Lis i jeż”. Autor dzieli w nim ludzi na dwie grupy: lisy, które chcą osiągnąć wiele celów w tym samym czasie, oraz jeże, skoncentrowane na jednej idei. Jak można się domyślić, to jeże są zazwyczaj zwycięzcami w tym pojedynku (a pamiętacie to? Wszyscy dookoła będą się śmiać z ciebie i mówić, że jesteś barszczwartościowy. Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą.).

Aby ułatwić sobie całe zadanie, warto wszystkie zidentyfikowane wcześniej aktywności nanieść na wykres składający się z trzech częściowo nachodzących na siebie okręgów.

Zasada jeża | Uzupełnione kręgi lubię-umiem-zarabiam
Zasada jeża | Uzupełnione kręgi lubię-umiem-zarabiam

Jeśli na Twoim rysunku znalazło się coś, co jednocześnie umiesz, lubisz i da się z tego opłacić rachunki, to nie musisz czytać dalej. Ja nie miałem tyle szczęścia, więc musiałem kopać głębiej.

Kręgi Ikigai

Szukając źródła wspomnianych wcześniej trzech kręgów (kręgów czego? szczęścia? sukcesu? samozadowolenia?), natrafiłem przypadkiem na koncepcję kręgów Ikigai. W dużym skrócie – do obszarów lubię-umiem-zarabiam należy dołożyć jeszcze jeden: czego potrzebuje świat.

Graficzne przedstawienie koncepcji kręgów Ikigai
Graficzne przedstawienie koncepcji kręgów Ikigai

Idea zacna, jednak trudna do rozrysowania, bo jak na takim wykresie umiejscowić coś, co umiemy robić i świat tego potrzebuje, ale jednocześnie ani tego nie lubimy, ani nie będziemy w stanie na tym zarobić? W moim przypadku byłoby to np. projektowanie drobnych form graficznych typu ulotki czy wizytówki.

W swoim przypadku nie dokładałem tego czwartego kręgu, tylko wykreśliłem aktywności według trzech dodatkowych filtrów:

  1. Działania, których szczerze i z wzajemnością nie znoszę,
  2. Działania trudno skalowalne,
  3. Działania, których świat nie potrzebuje lub za chwilę nie będzie potrzebować.

W efekcie mój trójkołowy wykres zawodowych aktywności przedstawia się następująco:

Zasada jeża | Kręgi lubię-umiem-zarabiam po zastosowaniu filtrów skalowalności i społecznego zapotrzebowania
Zasada jeża | Kręgi lubię-umiem-zarabiam po zastosowaniu filtrów skalowalności i społecznego zapotrzebowania

Co, jak i dlaczego

Kolejny etap szukania pomysłu na siebie to już czysta kreacja, której nie da się upakować w ramy prostego algorytmu. Patrząc na aktywności pozostałe na wykresie, należy znaleźć ich część wspólną, którą będziemy jednocześnie lubić, umieć (najlepiej na świecie) oraz na niej dobrze zarabiać.

W ten sposób wpadłem na pomysł zbudowania cobota, czyli robota współpracującego do zastosowań przemysłowych. Na pierwszy rzut oka koncepcja niegłupia, ale później zacząłem się zastanawiać, co ten robot niby miałby robić. Co poniektórzy odpowiedzą, że powinien odpowiadać żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. Córka pewnie byłaby dumna, ale czy prawnuki będą pamiętały starego wariata, który budował autonomiczne spawarki lub przerzucarki paczek w sortowni?

W pomyśle na firmę produkującą roboty brakowało mi ambitnej i zuchwałej idei. Idei, za którą inni będą chcieli iść dla niej samej, a nie dla owocowych czwartków czy bonów na święta. Idei, która popchnie do przodu, gdy życie rzuci gówno w wentylator i kotwicę w plecy.

Wtedy w gazecie przeczytałem, że MEN chce wprowadzić maturę z religii, Chińczycy wynaleźli sztuczne słońce, a na Marsie wylądował Perseverance…

Znaczenia tego ostatniego wydarzenia raczej nie trzeba nikomu tłumaczyć. Wiele wskazuje na to, że w jakimś momencie (nie)dalekiej przyszłości ucieczka z Ziemi będzie jedyną szansą na przetrwanie naszego kruchego gatunku. Jako zagorzały fan wszelkiej twórczości science fiction uczepiłem się tego Marsa jak rzep psiego ogona i postanowiłem wokół niego zbudować resztę swojej życiowej opowieści.

Misja i wizja

Wysłanie robota na Marsa postanowiłem włączyć do misji i wizji nowego przedsiębiorstwa, które zajmować się będzie elektroniką i robotyką.

Firma ma obecnie jedynie postać myśli w mojej głowie, ale sam slogan już zaczyna spełniać swoją funkcję. Gdy na horyzoncie pojawia się kolejny „dobrze rokujący klient”, „świetna okazja biznesowa” albo „tego też chciałbym się nauczyć”, to zadaję sobie pytanie, czy dana aktywność przybliży mnie do realizacji nadrzędnego celu. Jeśli tak to wiadomix – wchodzę w to. Jeśli nie, to uprzejmie dziękuję, ale zjem z chlebem.

Możliwe, że za mojego życia lądowanie na Marsie robota marki Jędrasiak nie dojdzie do skutku. Pomysł wydaje się jednak na tyle szalony i na pozór absurdalny w polskich realiach, że pewnie jakiś czubek zechce go kontynuować i w końcu zrealizować. Czy można sobie wyobrazić lepsze zwieńczenie kariery zawodowej niż to, że jakiś młodzik postanowi kontynuować twoją pracę?

Kilka książek, które przeczytałem

Innowatorzy (Walter Isaacson)
Fascynująca opowieść o tym, że trzecia rewolucja przemysłowa nie jest dziełem wyłącznie utalentowanych indywidualistów (pokroju Jobsa, Gatesa, Page’a), ale całej rzeszy stojących za nimi inżynierów. Na przykładzie najważniejszych cyfrowych wynalazków ostatnich dekad autor udowadnia, że technologiczne innowacje są w większej mierze efektem mrówczej pracy ludzi zza świateł jupiterów niż przypadkowego przebłysku geniuszu najjaśniejszej gwiazdy.

Wybrany cytat z książki: najlepszą metodą przepowiadania przyszłości jest jej tworzenie.

Zaufanie, czyli waluta przyszłości (Michał Szafrański)
Historia faceta, który postanowił rzucić dobrze płatną robotę w IT i zostać blogerem. Ale nie takim pseudoekspertem od wszystkiego w stylu Kominka (vel Tomka Tomczyka vel Jasona Hunta), tylko specjalistą w dosyć wąskiej dziedzinie (finanse osobiste). Historia ciekawa, bo na wskroś polska – oprócz podchwyconej od amerykańskich autorów propagandy sukcesu znajdziemy w niej także opisy błędów i porażek. Ale z happy endem.

Wybrany cytat z książki: jesteśmy sumą doświadczeń z całego życia.

Sztuka odpuszczania (Patt Flynn)
Michał Szafrański kilkukrotnie w swojej książce przywoływał tego autora jako osobę, która zainspirowała go do zmiany swojego życia. Nie przepadam za amerykańską literaturą biznesowo-coachingową, ponieważ większość tego typu publikacji zajmuje opowieść o tym, co autor jada na śniadanie i jaki numer buta nosi jego córka. Jeśli ominie się opisy przyrody (Eliza Orzeszkowa wiecznie żywa!), to da się przeczytać.

Wybrany cytat autora: celuj w gwiazdy, to w najgorszym wypadku dolecisz przynajmniej na księżyc.

F**k it! Rób to, co lubisz (John C. Parkin)
Autorem książki jest coach, który pisze o tym, jak fajnie jest być coachem. Gorszą profesją są tylko trenerzy biznesu, których jedynym zawodowym zajęciem jest gadanie o tym, jak robić biznes. No i jeszcze prawnicy. I młodsi referendarze w urzędach gmin. Z książki dowiesz się, że są na świecie ludzie umiejący powiedzieć „pieprzę, nie robię” (kiepskie tłumaczenie, Polacy używają innego sformułowania), którzy żyją i mają się dobrze.

Wybrany cytat z książki: sukces przychodzi wtedy, gdy robisz to, co lubisz robić.

Metoda tęczówki (Jacek Kłosiński)
Decydując się na założenie firmy bez jednoczesnego porzucania pracy na etacie, musisz z dnia na dzień stać się mistrzem produktywności i arcymistrzem organizacji czasu. W przeciwieństwie do większości samozwańczych guru i ekspertów od osobistej efektywności Jacek Kłosiński nie podaje na tacy jednego słusznego narzędzia. Opisuje wiele różnych sposobów „zarządzania sobą” i namawia do wybrania oraz modyfikowania wyłącznie tych, które najzwyczajniej w świecie będą Ci odpowiadać.

Wniosek z książki: lepiej jest dostosowywać styl pracy do siebie niż siebie do pracy.

Kilka osób, których posłuchałem

Dużo bardziej wolę czytać niż słuchać lub oglądać, więc tu lista będzie krótsza:

Podsumowanie

Henry Kissinger powiedział kiedyś, że jeżeli nie wiesz, dokąd zmierzasz, każda droga zaprowadzi cię donikąd. Mam nadzieję, że moja radosna twórczość choć w małym stopniu przyda Ci się w szukaniu nowego pomysłu na siebie. Jeśli uda Ci się sformułować swój nowy osobisty cel / misję / wizję, to koniecznie pochwal się nim / nią pisząc do mnie maila.